19.10.2014 19:45

Najstarszy senior, jubileusze małżeństw

760
Podczas Gminnego Dnia Seniora wójt Krzysztof Grabka w imieniu prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego, odznaczył Medalami za Długoletnie Pożycie Małżeńskie 7 par obchodzących złote gody. Uhonorował także najstarszego mieszkańca gminy i parę, która w tym roku obchodziła 70. rocznicę ślubu.

Kazimierz ROLAK – 105 lat

najstarszy mieszkaniec gminy Michałowice

Obiecał, że za rok znowu weźmie udział w uroczystościach Dnia Seniora Gminy Michałowice.

Z najstarszym mieszkańcem naszej gminy rozmawiam w obecności jego córki Henryki Biłozór  oraz wnuczki Danuty Głodek.

Niniejsza rozmowa jest kontynuacją przeprowadzonej z Kazimierzem Rolakiem rok temu, również podczas uroczystości Dnia Seniora. Zapraszamy do przeczytania tego tekstu. Artykuł

Od tamtego czasu u Kazimierza Rolaka nic się nie zmieniło. Stan jego zdrowia nie pogorszył się. Pan Kazimierz bierze udział w życiu rodzinnym. Interesuje się wszystkim, co dzieje się w jego licznej rodzinie: u córki, 5 wnuków i 11 prawnuków. Obsługuje wszystkie sprzęty kuchenne. Dużo czyta, najchętniej książki historyczne. Śledzi bieżące wydarzenia, szczególnie te związane z życiem rodziny; rozpoczęte studia, nowa praca, wyjazdy.

Bardzo dziękuje za zaproszenie na uroczystości Dnia Seniora, za życzenia oraz prezenty.

Uczestnikom imprezy życzy, by żyli tak długo i w takiej kondycji jak on.

 

PARY MAŁŻEŃSKIE - ZŁOTE GODY

 

Stanisława i Józef BEDNARKOWIE

Szczęśliwi i spełnieni w zdrowiu i chorobie

Poznali się przez znajomych. Po rocznej znajomości pobrali. Wspólne życie i budowę domu rodzinnego rozpoczęli w Michałowicach i tu też mieszkają do dziś. W latach 70-tych XX wieku rodzina intensywnie udzielała się społecznie. Ojciec pani Stanisławy był sołtysem (nieco później Michałowice miało przewodniczącego rady osiedla, a teraz jest to przewodniczący zarządu osiedla – red.). Pan Józef społecznie pełnił funkcję zastępcy przewodniczącego Komitetu do spraw Gazyfikacji Michałowic.

Państwo Bednarkowie są rodzicami dwójki dzieci, dziadkami czwórki wnucząt i pradziadkami dwóch prawnuków.

Choć choroba pana Józefa wyłączyła go z aktywności fizycznej, nie przeszkadza to jednak, by oboje byli aktywni towarzysko i cieszyli się życiem rodzinnym.

 

Zofia i Henryk JARZĘBOWSCY

Nie ma recepty na dobre małżeństwo

– Nie ma recepty na dobre małżeństwo – mówi Zofia Jarzębowska. – Każdy musi sam znaleźć sposób, by zrozumieć małżonka. W małżeństwie raz jest lepiej, a raz gorzej.

–  Po ślubie sprowadziłam się do Pęcic, gdzie mieszkał mąż ze swoimi rodzicami. Rodzina Jarzębowskich z dziada pradziada pochodzi z Sokołowa. Z mężem uprawialiśmy 6,76 ha ziemi. 10 lat temu syn przejął gospodarstwo. Oprócz syna mamy dwie córki oraz  siedmioro wnuków.  

 

Jadwiga i Józef KASIANIUKOWIE

Życzymy innym takich lat, jakie przeżyliśmy

– Przez tyle lat nie mieliśmy ani jednego cichego dnia, ani głośnych awantur – mówią państwo Kasianiukowie. – Jeśli coś przeskrobię, to przyjmuję to i przepraszam. Żona postępuje tak samo. Każdy ma swoje wady i zalety. Chodzi o to, by jedna strona wysłuchała drugiej. Jeśli ludzie spędzają z sobą dużo czasu, to wiedzą, co ich partner lubi, czego potrzebuje.

– Życzymy innym takich lat, jakie przeżyliśmy.

– Do Komorowa wprowadziliśmy się 37 lat temu i bardzo dobrze nam się tutaj mieszka. Mamy syna i córkę, wnuczkę i wnuka.

 

Zofia i Zdzisław KŁOBUKOWSCY

Dni nie zawsze są kolorowe

Zapytani o przepis na dobre małżeństwo, odpowiadają: – Życzymy innym parom, by żyły tak ja my, by się wspierali, żeby związek budowali na miłości, wierności i prawdzie. Dni nie zawsze są kolorowe i trzeba przezwyciężać trudności.

Zdzisław Kłobukowski pochodzi z Warszawy. W czasie wojny zginął jego ojciec, dlatego wychował go dziadek, który miał 5-hektarowe gospodarstwo w Sokołowie. Pani Zofia pochodzi z Michałowic.

Państwo Kłobukowscy uprawiali te 5 ha po dziadku. – Mieliśmy kolejno około 25 koni – wspomina pan Zdzisław. – Hodowaliśmy także krowy – dodaje pani Zofia. – Było trudno, ale zawsze dawaliśmy sobie radę. 

– Mamy dwóch synów i córkę oraz 7 wnuków.

– Żyjemy w zgodzie i oby zdrowie dopisywało – zakończyli rozmowę państwo Kłobukowscy.

 

Jolanta i Andrzej MĄCZYŃSCY

– Zdarzały się trudne, bardzo trudne chwile, ale były to nasze najpiękniejsze rodzinne i zawodowe lata – wspominają państwo Mączyńscy.

– Przepisu na dobre małżeństwo nie ma opowiadają małżonkowie. Życie samo pisze scenariusze, ale tym scenariuszom trzeba pomagać. Potrzeba jest życzliwość, wyrozumiałość, cierpliwość, tolerancja. Zdarzało się poróżnić, posprzeczać, ale trzeba umieć się pięknie pogodzić.

Pani Jolanta pochodzi z Pruszkowa, pan Andrzej z Warszawy. Studiowali na Wydziale Zootechniki w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Pobrali się w czasie studiów, a w dwa lata później, w 1966 roku, obronili prace magisterskie. Przez ponad 30 lat pracowaliśmy razem w tych samych przedsiębiorstwach w różnych, często odległych, regionach naszego kraju, ale głównie na Mazowszu. Byłem dyrektorem PGR m.in.  w: Górzynie, Guzowie, Płochocinie, Strzałkowie i Gliniance. W pracy mąż był moim szefem a w domu na odwrót żartuje pani Jolanta. Musiałem wykazywać się nadzwyczajnym talentem do codziennej zmiany ról dodaje pan Andrzej. Przeprowadzaliśmy się 13 razy. Była to także okazja do pozbycia się części sprzętów i rzeczy, aby urządzić się na nowo.

W pracy mogliśmy się wyżyć zawodowo, prowadząc samodzielnie przedsiębiorstwo, kierując się swoją wiedzą akademicką, nabytą praktyką i zamiłowaniem, zawsze mając na uwadze, aby poprawiać kondycję produkcyjno-ekonomiczną i estetykę kierowanego przedsiębiorstwa. Dla swoich pracowników starałem się być wiarygodnym, poważnym, życzliwym przełożonym, który nie tylko rozkazuje lub rozlicza, ale i umie słuchać. Dziś wydaje się to nieprawdopodobne, ale na terenie gdzie aktualnie mieszkaliśmy, jeszcze na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, telefon miał tylko naczelnik gminy, weterynarz i dyrektor PGR czyli ja. W nagłych sytuacjach, często w nocy, przychodzili do nas ludzie, by telefonować po pogotowie do porodów, wypadków czy nagłej choroby.

Wędrowanie zakończyliśmy w 1996 roku, powracając do Pruszkowa, kiedy podjąłem pracę administratora w Agencji Nieruchomości Rolnych.

Córka i syn chodzili do „zielonych szkół” tak nazywam tamte wiejskie szkoły podstawowe mówi Jolanta Mączyńska. Do szkół średnich uczęszczały w Pruszkowie i Milanówku. Wtedy zajmowała się nimi moja matka. Dzieci, podobnie jak my, ukończyły SGGW, córka Wydział Technologii Żywności (nie pracuje w zawodzie), syn Wydział Ekonomiczno-Rolniczy, pracuje jako asystent na Politechnice Warszawskiej, pisze pracę doktorską z ekonomii. Mamy wnuczkę, która w tym roku szkolnym przystąpi od egzaminu maturalnego.

Panieńskie nazwisko Jolanty Mączyńskiej to Kłopocka. Jest ona jednym z założycieli Stowarzyszenia Rodu Kłopockich im. Janiny Kłopockiej, autorki znaku Rodła. (Janina Kłopocka 1904-1982, malarka, graficzka, działaczka Związku Polaków w Niemczech). Jolanta Mączyńska przez szereg lat pracowała nad integracją osób o nazwisku Kłopocki oraz. jako skarbnik tej organizacji, za co została wyróżniona Złotą Odznaką Stowarzyszenia Rodu Kłopockich.

W 2002 roku osiedliliśmy się w wybudowanym przez nas domu w Nowej Wsi, gdzie mieszka się nam bardzo dobrze.

 

Jadwiga i Czesław WOŹNIAKOWIE

W życiu samo wychodzi, co należy robić

Zapytani o przepis na dobre małżeństwo, odpowiadają: – W życiu samo wychodzi, co należy robić. Po czym po chwili zastanowienia się dodają: – Musi być zgodność charakterów. Jedno drugiemu powinno trochę ustąpić. Potrzebna jest miłość, zgoda. W trudnych chwilach trzeba się wspierać.

– Rodziny żony i moja z dziada pradziada mieszkały w Sokołowie. Mój dziadek miał 12 hektarów – opowiada Czesław Woźniak. – Gospodarstwo podzielił między dwóch synów. Mi ojciec zostawił 6 ha.

– Musieliśmy ciężko pracować, by dorobić się – wspominają państwo Woźniakowie. – Mieliśmy konia,  trzy krowy, hodowaliśmy blisko 80 świń. Dużo pracowałem społecznie. Zwiedziliśmy nie tylko Polskę. Na emeryturze jesteśmy od 15-lat. Mamy 3 córki – jedna mieszka z nami; 13 wnuków i jednego prawnuka.

 

Maria i Józef ZYCHOWIE

Dobrze nam się żyje w Michałowicach

– W Michałowicach mieszkamy od 1967 roku – opowiada pani Maria. – W 1968 roku zaczęłam uczyć języka polskiego w michałowickiej szkole podstawowej, co robiłam przez 22 lata do emerytury. Mąż pracował w handlu. 

– Mamy syna i synową, córkę i zięcia oraz dwóch wnuków. Syn mieszka obok, a córka w tym samym domu, ale w oddzielnym mieszkaniu. Wnuk kończy politechnikę, a drugi uczy się w gimnazjum.

– Skoro tyle lat mieszkamy w Michałowicach, to znaczy, że dobrze nam się tutaj żyje. Pierwszy raz byliśmy na uroczystości Dnia Seniora Gminy Michałowice i bardzo nam się podobało – zakończyła wypowiedź pani Maria. 

 

PARA MAŁŻEŃSKA - KAMIENNE GODY

 

Janina i Czesław CIARKOWIE  (70. rocznica ślubu) 

Ślub bez białej sukienki

– Na dobre małżeństwo najlepsza jest ciężka praca – tłumaczy pan Czesław.

24 września 1944 r. Na ślub z Opaczy Małej, gdzie mieszkali, jechali furą do najbliższego kościoła, do Raszyna. Mieli wtedy – on 23 lata, a ona 20. Przyglądali się dymom płonącej Warszawy. O sukni ślubnej nie było mowy. Panna młoda ubrała się w granatową sukienkę, a pan młody w garnitur. W ślubie uczestniczyli jeszcze tylko rodzice panny młodej. Rodzice pana młodego wtedy już nie żyli od około 10-ciu lat.

Z kamienną parą rozmawiam w obecności rodziny jubilatów. – Należałem do partii – opowiada pan Czesław. – Do czego należałeś?! – obrusza się jednogłośnie cała rodzina. Po chwili sprawa wyjaśnia się. Czesław Ciarka należał do Armii Krajowej. Słowo „partia” to relikt językowy, który przetrwał do dziś w żywej, potocznej mowie, dzięki panu Czesławowi od czasów powstania styczniowego. W 1863 r. młodzi mężczyźni szli do partii, czyli do partyzantki, patrioci walczyli z rosyjskim zaborcą. W czasie II wojny światowej słowo „partia” wciąż było w użyciu.

1 sierpnia Czesław Ciarka szedł do powstania, ale zatrzymała go narzeczona.

– Ślubu udzielał nam ksiądz Suliński – wspomina pani Janina. Imienia księdza małżonkowie nie potrafią sobie przypomnieć. Po ślubie o weselu nie było mowy.

W Opaczy Małej mieszkają od urodzenia. – Uprawialiśmy skromne, nędzne gospodarstwo – 4 morgi, po mojej babci – mówi pan Ciarka, tyle że do Warszawy było blisko i sprzedawaliśmy śmietanę, mleko… – Po wojnie odbudowywałem Warszawę (pracowałem jako zbrojarz); Prudential, budowałem Mincówkę: od nazwiska ministra, budynki ministerialne od strony pl. Trzech Krzyży, budowałem Dworzec Centralny.

– W Opaczy Małej wybudowałem dom dla rodziny. Prawie wszystko sam zrobiłem, betony, dach, ogrodzenie.

– Ojciec ma 93 lata i do dziś wszystko robi sam. Skopie działkę. Wejdzie na dach, by poprawić papę. Poprawi instalację elektryczną. Poprawia prace budowlane wykonane przez fachowców – opowiada córka.

Janina i Czesław Ciarkowie mają trzy córki, czworo wnuków i pięcioro prawnuków.

 

Medal za długoletnie pożycie małżeńskie przyznawany przez prezydenta RP został ustanowiony w 1960 r. Nadawany jest osobom, które przeżyły 50 lat w jednym związku małżeńskim.  O odznaczenie mogą wstąpić rodziny, znajomi, sąsiedzi, jak również sami małżonkowie.  Wniosek, wraz z odpisem aktu małżeńskiego oraz kserem dowodów osobistych wystarczy złożyć w Urzędzie Gminy Michałowice.  Oczekiwanie na medale trwa około 3 miesięcy. Odznaczenia w imieniu prezydenta RP wręcza wójt gminy.

 

Informacje i wniosek

 

Równocześnie  zachęcamy Państwa do przekazywania informacji  o parach obchodzących diamentowe lub kamienne gody, by móc wspólnie z jubilatami świętować tak wspaniałą rocznicę (Urząd Gminy - kontakt tel. 22 350 91 40 lub e-mail promocja@michalowice.pl). 

 

 

Opublikowany przez: Stanisław Szałapak
Podobne tematy: Dzień Seniora

Zobacz także