Najstarszy senior, jubileusze małżeństw
757Kazimierz ROLAK – 105 lat
najstarszy mieszkaniec gminy Michałowice
Obiecał, że za rok znowu weźmie udział w uroczystościach Dnia Seniora Gminy Michałowice.
Z najstarszym mieszkańcem naszej gminy rozmawiam w obecności jego córki Henryki Biłozór oraz wnuczki Danuty Głodek.
Niniejsza rozmowa jest kontynuacją przeprowadzonej z Kazimierzem Rolakiem rok temu, również podczas uroczystości Dnia Seniora. Zapraszamy do przeczytania tego tekstu. Artykuł
Od tamtego czasu u Kazimierza Rolaka nic się nie zmieniło. Stan jego zdrowia nie pogorszył się. Pan Kazimierz bierze udział w życiu rodzinnym. Interesuje się wszystkim, co dzieje się w jego licznej rodzinie: u córki, 5 wnuków i 11 prawnuków. Obsługuje wszystkie sprzęty kuchenne. Dużo czyta, najchętniej książki historyczne. Śledzi bieżące wydarzenia, szczególnie te związane z życiem rodziny; rozpoczęte studia, nowa praca, wyjazdy.
Bardzo dziękuje za zaproszenie na uroczystości Dnia Seniora, za życzenia oraz prezenty.
Uczestnikom imprezy życzy, by żyli tak długo i w takiej kondycji jak on.
PARY MAŁŻEŃSKIE - ZŁOTE GODY
Stanisława i Józef BEDNARKOWIE
Szczęśliwi i spełnieni w zdrowiu i chorobie
Poznali się przez znajomych. Po rocznej znajomości pobrali. Wspólne życie i budowę domu rodzinnego rozpoczęli w Michałowicach i tu też mieszkają do dziś. W latach 70-tych XX wieku rodzina intensywnie udzielała się społecznie. Ojciec pani Stanisławy był sołtysem (nieco później Michałowice miało przewodniczącego rady osiedla, a teraz jest to przewodniczący zarządu osiedla – red.). Pan Józef społecznie pełnił funkcję zastępcy przewodniczącego Komitetu do spraw Gazyfikacji Michałowic.
Państwo Bednarkowie są rodzicami dwójki dzieci, dziadkami czwórki wnucząt i pradziadkami dwóch prawnuków.
Choć choroba pana Józefa wyłączyła go z aktywności fizycznej, nie przeszkadza to jednak, by oboje byli aktywni towarzysko i cieszyli się życiem rodzinnym.
Zofia i Henryk JARZĘBOWSCY
Nie ma recepty na dobre małżeństwo
– Nie ma recepty na dobre małżeństwo – mówi Zofia Jarzębowska. – Każdy musi sam znaleźć sposób, by zrozumieć małżonka. W małżeństwie raz jest lepiej, a raz gorzej.
– Po ślubie sprowadziłam się do Pęcic, gdzie mieszkał mąż ze swoimi rodzicami. Rodzina Jarzębowskich z dziada pradziada pochodzi z Sokołowa. Z mężem uprawialiśmy 6,76 ha ziemi. 10 lat temu syn przejął gospodarstwo. Oprócz syna mamy dwie córki oraz siedmioro wnuków.
Jadwiga i Józef KASIANIUKOWIE
Życzymy innym takich lat, jakie przeżyliśmy
– Przez tyle lat nie mieliśmy ani jednego cichego dnia, ani głośnych awantur – mówią państwo Kasianiukowie. – Jeśli coś przeskrobię, to przyjmuję to i przepraszam. Żona postępuje tak samo. Każdy ma swoje wady i zalety. Chodzi o to, by jedna strona wysłuchała drugiej. Jeśli ludzie spędzają z sobą dużo czasu, to wiedzą, co ich partner lubi, czego potrzebuje.
– Życzymy innym takich lat, jakie przeżyliśmy.
– Do Komorowa wprowadziliśmy się 37 lat temu i bardzo dobrze nam się tutaj mieszka. Mamy syna i córkę, wnuczkę i wnuka.
Zofia i Zdzisław KŁOBUKOWSCY
Dni nie zawsze są kolorowe
Zapytani o przepis na dobre małżeństwo, odpowiadają: – Życzymy innym parom, by żyły tak ja my, by się wspierali, żeby związek budowali na miłości, wierności i prawdzie. Dni nie zawsze są kolorowe i trzeba przezwyciężać trudności.
Zdzisław Kłobukowski pochodzi z Warszawy. W czasie wojny zginął jego ojciec, dlatego wychował go dziadek, który miał 5-hektarowe gospodarstwo w Sokołowie. Pani Zofia pochodzi z Michałowic.
Państwo Kłobukowscy uprawiali te 5 ha po dziadku. – Mieliśmy kolejno około 25 koni – wspomina pan Zdzisław. – Hodowaliśmy także krowy – dodaje pani Zofia. – Było trudno, ale zawsze dawaliśmy sobie radę.
– Mamy dwóch synów i córkę oraz 7 wnuków.
– Żyjemy w zgodzie i oby zdrowie dopisywało – zakończyli rozmowę państwo Kłobukowscy.
Jolanta i Andrzej MĄCZYŃSCY
– Zdarzały się trudne, bardzo trudne chwile, ale były to nasze najpiękniejsze rodzinne i zawodowe lata – wspominają państwo Mączyńscy.
– Przepisu na dobre małżeństwo nie ma – opowiadają małżonkowie. – Życie samo pisze scenariusze, ale tym scenariuszom trzeba pomagać. Potrzeba jest życzliwość, wyrozumiałość, cierpliwość, tolerancja. Zdarzało się poróżnić, posprzeczać, ale trzeba umieć się pięknie pogodzić.
Pani Jolanta pochodzi z Pruszkowa, pan Andrzej z Warszawy. Studiowali na Wydziale Zootechniki w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Pobrali się w czasie studiów, a w dwa lata później, w 1966 roku, obronili prace magisterskie. – Przez ponad 30 lat pracowaliśmy razem w tych samych przedsiębiorstwach w różnych, często odległych, regionach naszego kraju, ale głównie na Mazowszu. – Byłem dyrektorem PGR m.in. w: Górzynie, Guzowie, Płochocinie, Strzałkowie i Gliniance. – W pracy mąż był moim szefem a w domu na odwrót – żartuje pani Jolanta. – Musiałem wykazywać się nadzwyczajnym talentem do codziennej zmiany ról – dodaje pan Andrzej. – Przeprowadzaliśmy się 13 razy. Była to także okazja do pozbycia się części sprzętów i rzeczy, aby urządzić się na nowo.
– W pracy mogliśmy się wyżyć zawodowo, prowadząc samodzielnie przedsiębiorstwo, kierując się swoją wiedzą akademicką, nabytą praktyką i zamiłowaniem, zawsze mając na uwadze, aby poprawiać kondycję produkcyjno-ekonomiczną i estetykę kierowanego przedsiębiorstwa. Dla swoich pracowników starałem się być wiarygodnym, poważnym, życzliwym przełożonym, który nie tylko rozkazuje lub rozlicza, ale i umie słuchać. Dziś wydaje się to nieprawdopodobne, ale na terenie gdzie aktualnie mieszkaliśmy, jeszcze na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, telefon miał tylko naczelnik gminy, weterynarz i dyrektor PGR – czyli ja. W nagłych sytuacjach, często w nocy, przychodzili do nas ludzie, by telefonować po pogotowie do porodów, wypadków czy nagłej choroby.
– Wędrowanie zakończyliśmy w 1996 roku, powracając do Pruszkowa, kiedy podjąłem pracę administratora w Agencji Nieruchomości Rolnych.
– Córka i syn chodzili do „zielonych szkół” – tak nazywam tamte wiejskie szkoły podstawowe – mówi Jolanta Mączyńska. – Do szkół średnich uczęszczały w Pruszkowie i Milanówku. Wtedy zajmowała się nimi moja matka. Dzieci, podobnie jak my, ukończyły SGGW, córka Wydział Technologii Żywności (nie pracuje w zawodzie), syn Wydział Ekonomiczno-Rolniczy, pracuje jako asystent na Politechnice Warszawskiej, pisze pracę doktorską z ekonomii. Mamy wnuczkę, która w tym roku szkolnym przystąpi od egzaminu maturalnego.
Panieńskie nazwisko Jolanty Mączyńskiej to Kłopocka. Jest ona jednym z założycieli Stowarzyszenia Rodu Kłopockich im. Janiny Kłopockiej, autorki znaku Rodła. (Janina Kłopocka –1904-1982, malarka, graficzka, działaczka Związku Polaków w Niemczech). Jolanta Mączyńska przez szereg lat pracowała nad integracją osób o nazwisku Kłopocki oraz. jako skarbnik tej organizacji, za co została wyróżniona Złotą Odznaką Stowarzyszenia Rodu Kłopockich.
– W 2002 roku osiedliliśmy się w wybudowanym przez nas domu w Nowej Wsi, gdzie mieszka się nam bardzo dobrze.
Jadwiga i Czesław WOŹNIAKOWIE
W życiu samo wychodzi, co należy robić
Zapytani o przepis na dobre małżeństwo, odpowiadają: – W życiu samo wychodzi, co należy robić. Po czym po chwili zastanowienia się dodają: – Musi być zgodność charakterów. Jedno drugiemu powinno trochę ustąpić. Potrzebna jest miłość, zgoda. W trudnych chwilach trzeba się wspierać.
– Rodziny żony i moja z dziada pradziada mieszkały w Sokołowie. Mój dziadek miał 12 hektarów – opowiada Czesław Woźniak. – Gospodarstwo podzielił między dwóch synów. Mi ojciec zostawił 6 ha.
– Musieliśmy ciężko pracować, by dorobić się – wspominają państwo Woźniakowie. – Mieliśmy konia, trzy krowy, hodowaliśmy blisko 80 świń. Dużo pracowałem społecznie. Zwiedziliśmy nie tylko Polskę. Na emeryturze jesteśmy od 15-lat. Mamy 3 córki – jedna mieszka z nami; 13 wnuków i jednego prawnuka.
Maria i Józef ZYCHOWIE
Dobrze nam się żyje w Michałowicach
– W Michałowicach mieszkamy od 1967 roku – opowiada pani Maria. – W 1968 roku zaczęłam uczyć języka polskiego w michałowickiej szkole podstawowej, co robiłam przez 22 lata do emerytury. Mąż pracował w handlu.
– Mamy syna i synową, córkę i zięcia oraz dwóch wnuków. Syn mieszka obok, a córka w tym samym domu, ale w oddzielnym mieszkaniu. Wnuk kończy politechnikę, a drugi uczy się w gimnazjum.
– Skoro tyle lat mieszkamy w Michałowicach, to znaczy, że dobrze nam się tutaj żyje. Pierwszy raz byliśmy na uroczystości Dnia Seniora Gminy Michałowice i bardzo nam się podobało – zakończyła wypowiedź pani Maria.
PARA MAŁŻEŃSKA - KAMIENNE GODY
Janina i Czesław CIARKOWIE (70. rocznica ślubu)
Ślub bez białej sukienki
– Na dobre małżeństwo najlepsza jest ciężka praca – tłumaczy pan Czesław.
24 września 1944 r. Na ślub z Opaczy Małej, gdzie mieszkali, jechali furą do najbliższego kościoła, do Raszyna. Mieli wtedy – on 23 lata, a ona 20. Przyglądali się dymom płonącej Warszawy. O sukni ślubnej nie było mowy. Panna młoda ubrała się w granatową sukienkę, a pan młody w garnitur. W ślubie uczestniczyli jeszcze tylko rodzice panny młodej. Rodzice pana młodego wtedy już nie żyli od około 10-ciu lat.
Z kamienną parą rozmawiam w obecności rodziny jubilatów. – Należałem do partii – opowiada pan Czesław. – Do czego należałeś?! – obrusza się jednogłośnie cała rodzina. Po chwili sprawa wyjaśnia się. Czesław Ciarka należał do Armii Krajowej. Słowo „partia” to relikt językowy, który przetrwał do dziś w żywej, potocznej mowie, dzięki panu Czesławowi od czasów powstania styczniowego. W 1863 r. młodzi mężczyźni szli do partii, czyli do partyzantki, patrioci walczyli z rosyjskim zaborcą. W czasie II wojny światowej słowo „partia” wciąż było w użyciu.
1 sierpnia Czesław Ciarka szedł do powstania, ale zatrzymała go narzeczona.
– Ślubu udzielał nam ksiądz Suliński – wspomina pani Janina. Imienia księdza małżonkowie nie potrafią sobie przypomnieć. Po ślubie o weselu nie było mowy.
W Opaczy Małej mieszkają od urodzenia. – Uprawialiśmy skromne, nędzne gospodarstwo – 4 morgi, po mojej babci – mówi pan Ciarka, tyle że do Warszawy było blisko i sprzedawaliśmy śmietanę, mleko… – Po wojnie odbudowywałem Warszawę (pracowałem jako zbrojarz); Prudential, budowałem Mincówkę: od nazwiska ministra, budynki ministerialne od strony pl. Trzech Krzyży, budowałem Dworzec Centralny.
– W Opaczy Małej wybudowałem dom dla rodziny. Prawie wszystko sam zrobiłem, betony, dach, ogrodzenie.
– Ojciec ma 93 lata i do dziś wszystko robi sam. Skopie działkę. Wejdzie na dach, by poprawić papę. Poprawi instalację elektryczną. Poprawia prace budowlane wykonane przez fachowców – opowiada córka.
Janina i Czesław Ciarkowie mają trzy córki, czworo wnuków i pięcioro prawnuków.
Medal za długoletnie pożycie małżeńskie przyznawany przez prezydenta RP został ustanowiony w 1960 r. Nadawany jest osobom, które przeżyły 50 lat w jednym związku małżeńskim. O odznaczenie mogą wstąpić rodziny, znajomi, sąsiedzi, jak również sami małżonkowie. Wniosek, wraz z odpisem aktu małżeńskiego oraz kserem dowodów osobistych wystarczy złożyć w Urzędzie Gminy Michałowice. Oczekiwanie na medale trwa około 3 miesięcy. Odznaczenia w imieniu prezydenta RP wręcza wójt gminy.
Równocześnie zachęcamy Państwa do przekazywania informacji o parach obchodzących diamentowe lub kamienne gody, by móc wspólnie z jubilatami świętować tak wspaniałą rocznicę (Urząd Gminy - kontakt tel. 22 350 91 40 lub e-mail promocja@michalowice.pl).
Zobacz także
(sobota, 5 października, godz. 16.00).
(sobota, 7 października, godz. 16.00).